[Latest News][6]

Akcja
Akcja parnerska
animal attack
Arnold Schwarzenegger
artykuł
Buzzujemy
Clive Barker
Cronenberg
Dario Argento
Deadly Prey
Dick
Eksperyment
film.org.pl
Gangsterka
Giallo
Horror
John Carpenter
John Wick
Karate
klasa B
Klasyka
Komedia
Lata 70-te
Lata 80-te
lata 90-te
Magivanga
Muzyka
Na spokojnie
Narkotyki
Noir
Obyczaj
Ogłoszenia Parafialne
Ogłoszenia Parafilne
Okolice Grozy
Post-apo
Postapo
punk
ranking
relacja z koncertu
rock
Rumiankowo
Seagal
SF
slasher
Steven Seagal
Święta
The Room
Thriller
Trip
Van Damme
Włoszczyzna
Zakalec
zestawienie

Ciche miejsce. Prokreacja postapo


Tajemnicze stwory wybiły ludzkość. Przetrwała jedna rodzina, zmuszona egzystować w ciszy. Potwory reagują bowiem na każdy dźwięk, błyskawicznie unicestwiając jego źródło. Abbottowie niedawno stracili jedno dziecko, ale kobieta jest w ciąży...

Ciche miejsce to SF z podgatunku postapo, a jednocześnie horror i dramat. Obraz bazujący na chwytliwym i oryginalnym pomyśle. Tytuł stał się hitem w kinach. Widzowie mówią o prawdziwym strachu w trakcie seansu, krytycy namaścili go horrorem roku, a oceny na prestiżowych serwisach sięgają szczytów. Czy jednak faktycznie mamy tu projekt tak nokautująco udany, jak niesie wieść w świecie elektronicznym i analogowym?
Film do pewnego momentu naprawdę nieźle punktuje oryginalnością. Chwile ciszy w kinie grozy, towarzyszące scenom skradania się czy eksploracji niebezpiecznych przestrzeni, zawsze skutecznie podnosiły napięcie. Tutaj dźwięk stanowi śmiertelne zagrożenie cały czas, więc bohaterowie trwają w ciszy. I nieważne, czy właśnie przeżywają radosne chwile, grając w Monopol, czy uciekają w przerażeniu - muszą milczeć. Używają języka migowego, niekiedy szepczą. Świat, w którym cisza jest niezbywalnym elementem przetrwania, tak bardzo odbiega od tego, do czego przyzwyczaiły nas krwawe mielonki w typie Piły czy wypełnione dźwiękami miażdżonej blachy Mad Maxy, że Ciche miejsce jawi się jako elegijna ballada. Z drugiej strony groza nie gaśnie ani na chwilę. Cisza jest napięta, a każdy dźwięk wybrzmiewa jak eksplozja. Niecodzienna sytuacja bohaterów wymusza skupienie u widza - w świecie bez słów każdy gest czy spojrzenie jest ważną informacją; tworzy to dobre podłoże do współodczuwania z postaciami. Pytanie, czy reżyser pozwolił tym ostatnim stać się ludźmi, a nie tylko figurkami w łzawej opowiastce, rozważymy poniżej.
Ciche miejsce jest jesiennie, melancholijnie i realistyczne. Oto ponury dramat, a nie połyskliwa ramotka. Dramat uciążliwej egzystencji, bezsilności wobec tajemniczych i zabójczych sił. Taki właśnie nastrój, zwłaszcza w pierwszej połowie filmu, próbują sprzedać nam jego twórcy. Podchodzą bez mrugania okiem do spraw rodziny (być może ostatniej na świecie) - jej wewnętrznych napięć i ciężaru, który niesie każdy z jej członków. Jednak im dalej w ciszę, tym głośniej trzeszczą szwy. Obraz zaczyna się mocnym uderzeniem, ale po kapitalnym otwarciu robi się patetyczny i przewidywalny. Z całą tą produkcją mam problem jak z aktorstwem Emily Blunt, wcielającej się w ciężarną Evelyn - niby wszystko jest jak trzeba, ale jednak za dużo tu oczywistego cierpiętnictwa i równie oczywistego, rozmydlonego ciepła. Blunt - matka jak z reklam Gerbera - jest po prostu jednowymiarowa. Poza Millicent Simmonds, która z ikrą gra głuchoniemą dziewczynkę, nikt się tu specjalnie się nie wysilił.



Zdjęcia są ...ładne. Zbyt ładne. Chwilami czułem się, jakbym oglądał długą, elegancką reklamę towarzystwa ubezpieczeniowego do spraw wydarzeń apokaliptycznych. Kamera porusza się efektownie, ale jakoś przewidywalnie - jakby każda scena miała się załapać do trailera. Miałem przez to wrażenie, że więcej jest na ekranie intencji twórców niż prawdziwych emocji.
Szwankuje muzyka. Kompozytor Marco Beltrami zadbał o to, żebyśmy dokładnie wiedzieli, co mamy czuć, nie pożałował nam lukru i banału oraz sentymentalnej tapety. Dobrą alternatywą byłby brak muzyki w filmie i przeniesienie całego ciężaru na ciszę i naturalne dźwięki.
Niestety, reżyser Cichego miejsca rozwadnia materiał wyjściowy, pozbawiając go tego wszystkiego, co szopkę mogło przemienić w prawdziwie duszący spektakl grozy. Początkowo świat przedstawiony naprawdę ma cechy koszmaru - jesteś cicho albo w ogóle cię nie ma. Potem jednak okazuje się, że bohaterom zdarza się tu i ówdzie pohałasować, a zabójcze stwory nie zawsze są tak sprawne i mordercze, jak wskazywały na to początkowe sekwencje.
Ciche miejsce to kino spielbergowskie w duchu - dość przewidywalne i konserwatywne. Tytuł szybko trafia na afirmatywne tory mknące po stacjach Miłość, Bliskość, Poświęcenie i Prokreacja Za Wszelką Cenę. Nadzieja i Rodzina wybijają się tu złotymi zgłoskami nad zwały mroku. Abbottowie są tak mocni duchem i po jankesku heroiczni, że mordercze stwory przestają być w końcu groźne. Zresztą intrygują, kiedy ich nie widać. Gdy wchodzą w kadr, straszą już tylko komputerowym rodowodem. Horror robi się tu albo plastikowy, albo słodkawy; traci drapieżny potencjał. Poziom zaangażowania w akcję zależy od stopnia zaangażowania w problemy Abbottów. Ja - pomimo szczerych chęci - widziałem tu raczej szablon rodziny niż ludzi z krwi i kości. Spośród wszystkich filmów świata o rodzinach, które nie mogą jeść chipsów, ten jest najbardziej dramatyczny, ale nie zawiesił mojej niewiary, nie zainfekował lękiem, nie odurzył klimatem. A szkoda, bo był w Cichym miejscu potencjał na lovecraftowski, smoliście czarny obraz o terrorze ponad zrozumieniem, wdeptującym w glebę ziemskie więzi i struktury. Ciekawe, co trzy dekady temu zrobiliby z takim materiałem wyjściowym Carpenter, Cameron czy Scott.



Po wyciszonej połowie z arthousowym sznytym tytuł wpada w koleiny bardziej typowego kina dla masowej publiki. Jego dalsze partie upakowano po brzegi “dzianiem się”, a kanonada zwrotów akcji przebiega tyleż efektownie, co mechanicznie - jeśli kobieta jest brzemienna w pierwszym akcie, to musi urodzić w trzecim, najlepiej przeładowując strzelbę. I nawet jeśli sekwencje te zawierają sporo energii, to napięcie niweluje ochronna poduszka konwencji ugrzecznionego kina, rozpinającą się przed hardo pro-life owymi Abbottami. Bo - powiedzmy sobie szczerze - po ofierze, jaką złożyli twórcy w pierwszych scenach, by chwycić widzów za gardło, następuje zjazd do łagodniejszych rozwiązań i bardziej przewidywalnego “body countu”. Ile mocy może dać w kinie opcja “ konsekwentnie nie po bożemu", pokazał już horror Czarownica: bajka ludowa z Nowej Anglii. Ile realizmu wyciągnąć z postapo - zobaczyliśmy w chropawym Surwiwaliście czy przytłaczającym To przychodzi po zmroku. Ciche miejsce niczego do przodu nie pcha - ani gatunku, ani przyzwyczajeń widza.
No i drażnią buble, którymi film jest wypełniony. Dlaczego, na przykład, stwory raz bez problemu rozszarpują metalowy zbiornik, a potem nie mogą sobie dać rady z autem, kiedy są w nim dzieci? W podobny sposób podważyć można logikę co drugiej sceny. Ale i tak fundamentalne wydaje się pytanie: dlaczego rodzinka nie porzuci farmy na rzecz jakiegoś wygłuszonego obiektu? Aż tak lubią mieszkanie na łonie natury? A jeśli tak, to po cholerę te patetyczne szepty o trailerowym przeznaczeniu w rodzaju :" Kim jesteśmy, jeśli nie umiemy ich ochronić?".

Nie jest to tragicznie zła produkcja. Ciche miejsce ma solidną realizację i na tyle wciągającą fabułę, że chyba każdy fan gatunku znajdzie tu udane sceny czy motywy-wabiki (wyludnione miasta, pościgi w polach kukurydzy, motyw oblężonego domu itp). Na plus zaliczyć trzeba także fakt, że reżyser wrzuca nas w świat przedstawiony, niczego nie wyjaśniając, za to umożliwiając widzowi, by powoli poznawał jego składowe. Tyle że... z tej historii mogło zrodzić coś większego niż szeregowy straszak.
Nazywanie tego obrazka nowym klasykiem czy objawieniem (a sporo takich określeń zalało internet, zarówno ze strony profesjonalnych krytyków, jak i zwykłych widzów) to gruba przesada. Wskazuje ona tylko, jak wielki jest głód wielkiego kina - tak duży, że część z nas zaczyna filmy kreowane na dzieła percepować jako dzieła właśnie. “Poruszający”, “Magiczny “ czy “Niesamowity” to zresztą słowa nagminnie oczadzające nas z plakatów, trailerów i okładek (wsparte na autorytetach znanych nazwisk czy wydawnictw), a legitymujące się nimi tytuły pochodzą z różnych krain jakościowych. Ten hype filmowcom pomaga zasilać konta bankowe, a u niektórych widzów powoduje brak kontaktu z własnymi emocjami i własną oceną, za to nas wszystkich oddala od pierwotnego znaczenia pewnych słów. Radzimy zachować umiar i mieć oczy szeroko otwarte - na prawdziwe znaczenia i autentyczne arcydzieła czy objawienia gatunkowe.
A z kronikarskiego obowiązku zrzucę z siebie informacyjny balast: już zapowiedziano kontynuację Cichego miejsca.




O Autorze

"Przyszedłem tu żuć gumę i skopać kilka tyłków. I właśnie skończyła mi się guma."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Start typing and press Enter to search