Kosiarz umysłów, czyli jak się surfowało w latach 90-tych.
Oto cyfrowe fatality epoki grunge. Film o transcendencji i komputerach, wyglądający, jakby nakręcił go nastoletni fan Megadeth, napędzany Colą i chipsami. Bądźcie gotowi na megabajtowe bąble, sex i ukrzyżowanie w rzeczywistości wirtualnej oraz chmarę obrazków jak z programu "Joystick".
Wierzymy w siłę słowa, ale teraz pozwolimy, by do lektury recenzji zachęciła Was seria zdjęć z filmu i gier komputerowych osadzonych w jego świecie.
I jak? Bo mi to klika.
Takie właśnie były lata 90-te - pełne kolorów, pikseli, ogrodniczek, ludzi rozpadających się na draże i bryzgów danych. Tak wyglądała ówczesna Cyberia. Tak się surfowało. A ten film kosi - defragmentuje Twoją świadomość i zostawia Cię drżącym. Reżyser jest prawdziwym Boschem cyberświata, szerokimi pociągnięciami Painta tworzy wizję zbyt dziką, żeby łatwo szło niej zapomnieć. Efekty specjalne kosztowały - jak na tamte czasy - fortunę. Widowisko ma niesamowity klimat. Serio. Co nie znaczy, że jest mądre.
Turn on. Turn in. Drop out. Kto dotarł aż tutaj, może przeczytać także recenzję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz