Plazma. Wciągający glut.
Oto pomysł prosty, ale bardzo nośny. Oto historia, którą można streścić w jednym zdaniu. Plazma jest zresztą filmem, o którym świetnie się opowiada. Pewnie w latach 90-tych niejeden starszy kolega czy kuzyn streszczał ów obraz tym, którzy byli zbyt młodzi, by zasiąść do seansu. Już lata temu film skutecznie zwrócił uwagę widzów. Fani horroru i S-F widzieli go na pewno, a jeśli nie, to przynajmniej doszły ich słuchy o tym tytule. Nie było to arcydzieło, ale solidny pakiet zalet sprawił, że produkcja rzucała urok.
Teraz, ponad ćwierć wieku od premiery, błyszczy (złowieszczym różem) jeszcze jaśniej. Plazma przetrwała próbę czasu. Co więcej, jednym strzyknięciem galarety zmiata współczesne produkcje zbliżonego typu. No, przynajmniej większość z nich - takie “Stranger things” - serial o pokrewnym klimacie - robi równie dobre wrażenie, tyle że tam mniej pary idzie w makabrę.
W Plaźmie odwiedzamy małe miasteczko rodem z powieści Stephena Kinga. Jest sennie i spokojnie. Nastolatki chcą się obłapiać, rodzice - posłać je na studia. Policja ma mnóstwo czasu, by studiować polewy na pączkach (chyba jestem doszczętnie zamerykanizowany, bo czuję się tu jak u siebie; sto razy byłem już w takich mieścinach i sto razy obserwowałem, jak uderza w nie GROZA - maczetą, nożem czy jakimś tam “mambo jambo”). Nagle z nieba spada meteoryt, a wraz z nim galaretowaty twór, który przywiera do bezdomnego. Nikt jeszcze nie wie, że to żywy organizm o wielkim apetycie. Wkrótce zacznie pożerać ludzi, a każdy posiłek zwiększa jego objętość, i to znacząco. Do walki z monstrum stanie buntownik Brian i cheerleaderka Meg - duet niezgrany, ale skuteczny.
Film jest remakiem historii z 58 roku, w której wystąpił Steve Mcqueen. Nową odsłonę wyreżyserował Chuck Russell. Znamy go jako twórcę trzeciej części przygód Freddy'ego Kruegera - jednej z najlepszych pozycji cyklu - superprzeboju Maska z Jimem Carreyem oraz nieudanego Egzekutora ze Schwarzeneggerem. Twórca, jak widać, lubi kino rozrywkowe i nie stroni od efektów specjalnych. Jednego i drugiego nie zabraknie w tym obrazie.
Za motor opowieści robi tu plazma - twór wyglądający jak żylaki zatopione w różowej galarecie. Plazma jest plastyczna, rozciągliwa, wszędobylska i nienasycona. Nie ma kości; niczego nie wiemy o jej mózgu czy narządach zmysłów. Stwór przeciska się przez rury, tunele, pod drzwiami. Jest szybki i zwinny. Pływa, skacze, korzysta z macek. Lubi przyklejać się do sufitu. Chwilami przypomina plastelinę, kiedy indziej - mielone mięso, rozbełtany mózg lub pająka. Wsysa każdego, kto stanie mu na drodze, a potem rozpuszcza go i trawi w litrach kosmicznej brei własnego cielska. Ten glut to czysty instynkt.
Twórcy zadbali o świetne, ręcznie wykonane efekty specjalne. Dzięki nim czujemy, że plazma żyje i dane jest nam obserwować całą serię przemian dziwnego bytu. Sceny przemocy to często prawdziwe perełki. Są zróżnicowane, pomysłowe i zapadają w pamięć. Prawdziwym frykasem jest tu choćby motyw wsysania ofiary do zlewozmywaka. Doskonale wypadły też ujęcia w kinie, kiedy to kosmiczny żarłok postanawia uświetnić swoją obecnością seans horroru. Ofiary marynowania w plaźmie - uwięzione w płynnym więzieniu, ale nadal żywe - także wyglądają niesamowicie. Patrzy się na to z uśmiechem, entuzjazmem i czeka na kolejne atrakcje.
Być może ten film odbierano kiedyś tak, jak ja obecnie postrzegam Transformesy czy nowego Mad Maxa. A mianowicie - jako kino puste, nastawione na epatowanie efektami specjalnymi. Może. Wiem za to, że obecnie - w dobie CGI- efekty w Plaźmie porażają urokiem i inwencją. Niektóre z nich są też hołdem dla kina lat 50-tych i wszelkich maszkar, które w czerni i bieli dewastowały amerykańskie miasta. Zwłaszcza pod koniec seansu widać, jak bardzo reżyser lubi te wszystkie niewyszukane fabuły w typie Atak kraba potwora czy Ziemia kontra pająk. Nawiązania do starszych monster movies są oczywiste, ale Russell pamięta też o tym, że kręci kino dla współczesnego widza i blenduje wyrazisty koktajl z przygody, humoru i widowiskowego terroru. Plazma to bardzo solidna rzemieślnicza robota - z szybką akcją, przejrzystą narracją i dobrą operatorką. Chodziło o to, by było przyjemnie, i jest przyjemnie.
Trzeba jednak przyznać, że nawet zabójczy kisiel nie mógłby wybrzmieć należycie bez odpowiedniego tła. Dostaliśmy więc uproszczony, ale przekonujący obraz pipidówy. Zamieszkują ją archetypowe postaci z filmów o tego typu miastach (napaleni nastoletni sportowcy, szeryf, który nie ma pojęcia, z czym ma do czynienia; rodzice, którzy nie wierzą w historię o plazmie itp.). Przypomnijmy jeszcze, że bohaterami są tutaj zbuntowany właściciel motocykla i czarnej skórzanej kurtki oraz cheerleaderka. Czy może być bardziej amerykańsko?
Na szczęście solidny scenariusz pozwolił jako tako ożyć tym postaciom. Jego autorem (do spółki z reżyserem) jest późniejszy reżyser "Zielonej Mili" czy "Skazanych na Shawshank". Nie jestem może fanem jego prac, ale widać, że jest to twórca, który ma rękę do dialogów i stara się, żeby postaci nie zamieniły się w niesmaczny żart.
Główni bohaterowie są zresztą dość sympatyczni, więc kibicowanie im przychodzi bez trudu. Miasteczko wygląda przyjemnie i zanim zamieni się w strefę destrukcji, poznamy je i jego mieszkańców, bo Plazma - choć dynamiczna - daje nam możliwość zasmakowania klimatu miejsca.
Film nie jest zbyt mroczny i nie trzyma w wielkim napięciu. Jest to horror, ale pozostający pod wpływem Kina Nowej Przygody. Słowem, makabra i kosmiczny smark- owszem, ale raczej jako rozluźniający seans niż zjazd do jądra ciemności. Zresztą czy nadto poważny ton miałby jakiekolwiek zastosowanie w przypadku opowieści o morderczej żelatynopodobnej tkance?
Aktorstwo jest tu solidne. Nikt nie zapracował na gromkie brawa czy poważną krytykę. Warto zwrócić uwagę na Paula Mccren’a, znanego później jako zbir z "Robocopa" (facet ze sceny z kwasem), i Jacka Nance’a - jednego z ulubionych aktorów Davida Lyncha (współpracowali przy "Twin Peaks" i "Głowie do wycierania"). Podobać może się także Del Close jako ksiądz, który na widok galarety szarżującej po ulicach doznaje iluminacji i wykrzykuje: ”To wszystko zostało przewidziane w Biblii”. Znana ze "Słonecznego patrolu" Erika Eleniak błyśnie w scenie samochodowej randki - zgodnie ze swoim późniejszym emploi.
Seans Plazmy mija szybko i pozostawia uśmiech na twarzy. To nie jest wielkie kino. To nie jest kino, które może stawać w szranki z klasyką. Oto - tylko lub aż - mainstreamowy horror, który naprawdę cieszy oczy, nie mydląc ich przy okazji; nie udaje, że jest czymś więcej niż smakowitą rozpierduchą. Budzi w nas dziecko czy nastolatka i każe chłonąć obrazy destrukcji i feerię pomysłowych efektów. Jest tu ta moc, ta żywiołowość, która sprawia, że tak wiele “ejtisów” nadal chwyta nas za serce. A jeśli widzieliście ten obraz dawno temu i niewiele pamiętacie - zalecam powtórkę. Takiego kina już nie robią i spojrzenie wstecz może ujawnić dzieło sporej urody. Dajcie się wessać.
Film jest remakiem historii z 58 roku, w której wystąpił Steve Mcqueen. Nową odsłonę wyreżyserował Chuck Russell. Znamy go jako twórcę trzeciej części przygód Freddy'ego Kruegera - jednej z najlepszych pozycji cyklu - superprzeboju Maska z Jimem Carreyem oraz nieudanego Egzekutora ze Schwarzeneggerem. Twórca, jak widać, lubi kino rozrywkowe i nie stroni od efektów specjalnych. Jednego i drugiego nie zabraknie w tym obrazie.
Za motor opowieści robi tu plazma - twór wyglądający jak żylaki zatopione w różowej galarecie. Plazma jest plastyczna, rozciągliwa, wszędobylska i nienasycona. Nie ma kości; niczego nie wiemy o jej mózgu czy narządach zmysłów. Stwór przeciska się przez rury, tunele, pod drzwiami. Jest szybki i zwinny. Pływa, skacze, korzysta z macek. Lubi przyklejać się do sufitu. Chwilami przypomina plastelinę, kiedy indziej - mielone mięso, rozbełtany mózg lub pająka. Wsysa każdego, kto stanie mu na drodze, a potem rozpuszcza go i trawi w litrach kosmicznej brei własnego cielska. Ten glut to czysty instynkt.
Twórcy zadbali o świetne, ręcznie wykonane efekty specjalne. Dzięki nim czujemy, że plazma żyje i dane jest nam obserwować całą serię przemian dziwnego bytu. Sceny przemocy to często prawdziwe perełki. Są zróżnicowane, pomysłowe i zapadają w pamięć. Prawdziwym frykasem jest tu choćby motyw wsysania ofiary do zlewozmywaka. Doskonale wypadły też ujęcia w kinie, kiedy to kosmiczny żarłok postanawia uświetnić swoją obecnością seans horroru. Ofiary marynowania w plaźmie - uwięzione w płynnym więzieniu, ale nadal żywe - także wyglądają niesamowicie. Patrzy się na to z uśmiechem, entuzjazmem i czeka na kolejne atrakcje.
Być może ten film odbierano kiedyś tak, jak ja obecnie postrzegam Transformesy czy nowego Mad Maxa. A mianowicie - jako kino puste, nastawione na epatowanie efektami specjalnymi. Może. Wiem za to, że obecnie - w dobie CGI- efekty w Plaźmie porażają urokiem i inwencją. Niektóre z nich są też hołdem dla kina lat 50-tych i wszelkich maszkar, które w czerni i bieli dewastowały amerykańskie miasta. Zwłaszcza pod koniec seansu widać, jak bardzo reżyser lubi te wszystkie niewyszukane fabuły w typie Atak kraba potwora czy Ziemia kontra pająk. Nawiązania do starszych monster movies są oczywiste, ale Russell pamięta też o tym, że kręci kino dla współczesnego widza i blenduje wyrazisty koktajl z przygody, humoru i widowiskowego terroru. Plazma to bardzo solidna rzemieślnicza robota - z szybką akcją, przejrzystą narracją i dobrą operatorką. Chodziło o to, by było przyjemnie, i jest przyjemnie.
Trzeba jednak przyznać, że nawet zabójczy kisiel nie mógłby wybrzmieć należycie bez odpowiedniego tła. Dostaliśmy więc uproszczony, ale przekonujący obraz pipidówy. Zamieszkują ją archetypowe postaci z filmów o tego typu miastach (napaleni nastoletni sportowcy, szeryf, który nie ma pojęcia, z czym ma do czynienia; rodzice, którzy nie wierzą w historię o plazmie itp.). Przypomnijmy jeszcze, że bohaterami są tutaj zbuntowany właściciel motocykla i czarnej skórzanej kurtki oraz cheerleaderka. Czy może być bardziej amerykańsko?
Na szczęście solidny scenariusz pozwolił jako tako ożyć tym postaciom. Jego autorem (do spółki z reżyserem) jest późniejszy reżyser "Zielonej Mili" czy "Skazanych na Shawshank". Nie jestem może fanem jego prac, ale widać, że jest to twórca, który ma rękę do dialogów i stara się, żeby postaci nie zamieniły się w niesmaczny żart.
Główni bohaterowie są zresztą dość sympatyczni, więc kibicowanie im przychodzi bez trudu. Miasteczko wygląda przyjemnie i zanim zamieni się w strefę destrukcji, poznamy je i jego mieszkańców, bo Plazma - choć dynamiczna - daje nam możliwość zasmakowania klimatu miejsca.
Film nie jest zbyt mroczny i nie trzyma w wielkim napięciu. Jest to horror, ale pozostający pod wpływem Kina Nowej Przygody. Słowem, makabra i kosmiczny smark- owszem, ale raczej jako rozluźniający seans niż zjazd do jądra ciemności. Zresztą czy nadto poważny ton miałby jakiekolwiek zastosowanie w przypadku opowieści o morderczej żelatynopodobnej tkance?
Aktorstwo jest tu solidne. Nikt nie zapracował na gromkie brawa czy poważną krytykę. Warto zwrócić uwagę na Paula Mccren’a, znanego później jako zbir z "Robocopa" (facet ze sceny z kwasem), i Jacka Nance’a - jednego z ulubionych aktorów Davida Lyncha (współpracowali przy "Twin Peaks" i "Głowie do wycierania"). Podobać może się także Del Close jako ksiądz, który na widok galarety szarżującej po ulicach doznaje iluminacji i wykrzykuje: ”To wszystko zostało przewidziane w Biblii”. Znana ze "Słonecznego patrolu" Erika Eleniak błyśnie w scenie samochodowej randki - zgodnie ze swoim późniejszym emploi.
Seans Plazmy mija szybko i pozostawia uśmiech na twarzy. To nie jest wielkie kino. To nie jest kino, które może stawać w szranki z klasyką. Oto - tylko lub aż - mainstreamowy horror, który naprawdę cieszy oczy, nie mydląc ich przy okazji; nie udaje, że jest czymś więcej niż smakowitą rozpierduchą. Budzi w nas dziecko czy nastolatka i każe chłonąć obrazy destrukcji i feerię pomysłowych efektów. Jest tu ta moc, ta żywiołowość, która sprawia, że tak wiele “ejtisów” nadal chwyta nas za serce. A jeśli widzieliście ten obraz dawno temu i niewiele pamiętacie - zalecam powtórkę. Takiego kina już nie robią i spojrzenie wstecz może ujawnić dzieło sporej urody. Dajcie się wessać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz